Reklama

Przyszły mistrz świata? Historia Dominika Woźniaka

egorzow.pl - Marcin
08/03/2016 17:08
Dominik Woźniak to sześcioletni adept miniżużla, zbierający szlify w JUST FUN GUKS Speedway Wawrów. Jego ojciec, Bartosz Woźniak, opowiedział mi, jak wiele trzeba poświęcić pracy, czasu i pieniędzy, jeśli pragnie się wychować syna poprzez żużel.

Jak zaczęła się przygoda Dominika z żużlem?

Bartosz Woźniak: Pojechaliśmy na mały tor oglądać i mu się spodobało. Potem na duży i na żużlu też mu się spodobało. W przedszkolu wszyscy mówili o Bartku Zmarzliku, a Dominik dostał niespodziankę, bo pojechał i poznał Bartka. Wtedy się zaczęło. Kupiliśmy motor od Zmarzlików, przygotowany przez pana Pawła i zaczęliśmy jeździć. Dużo nerwów, upadków. Później rozpoczęły się treningi w klubie. Z tyłu, na błotniku siadałem albo ja albo Paweł Parys, który jest asystentem trenera. Paweł podjął decyzję, że trzeba puścić młodego samego i zeskoczył z motocykla. Dominik znalazł się bardzo blisko bandy, ale trener go złapał. Trochę stanęliśmy z jazdą, bo się młody wystraszył. Paweł zmienił w końcu taktykę nauki i na początku lipca Dominik samodzielnie ruszył motocyklem. Potem jeździliśmy w Kinicach, przed szkołą i po szkole.
Dominik Woźniak: - Pan Paweł jeździł ze mną z tyłu. I tata. Szybciej jeździłem z trenerem.

Od kiedy młody jeździec ma swój motocykl?

B.W.: Na szóste urodziny w kwietniu dostał motocykl, ale sam zaczął jeździć na początku lipca. Trenowaliśmy, choć w Wawrowie nie ma za wiele treningów, bo raz w tygodniu. Dlatego Paweł Parys bardzo się wczuł i dużo z nami jeździł, podpowiadał, szykował. Bartek Zmarzlik przyjeżdżał na nasze treningi w Kinicach. Jeździliśmy ile tylko pogoda pozwalała.

A co z okresem zimowym?

B.W.: Jak skończył się sezon, to Dominik zaczął zajęcia ogólnorozwojowe w OLO-MED. Raz w tygodniu na nie chodzi, do tego, też raz w tygodniu, basen. Trochę pływa, trochę w formie zabawy. Dużo dają zajęcia z fizjoterapeutą, co nawet widać po jeździe i upadkach. Inaczej upada niż kiedyś.

Jakim zapleczem sprzętowym dysponujecie?

B.W.: W tej chwili mamy jeden motocykl do żużla i jeden do crossa. Planuję zbudować drugą żużlówkę. Nie pojadę do Częstochowy na zawody z jednym motocyklem, bo to głupota. Coś się stanie w pierwszym biegu i nie jedziemy w całych zawodach.

Czy Dominik ma już za sobą jakieś zawody?

B.W.: W grudniu wystartowaliśmy w turnieju mikołajkowym w Stanowicach. Mocno się denerwowałem. W pierwszym starcie był upadek na punktowanej pozycji. Zbyt szeroko wyszedł, zahaczył hakiem o nasyp, bo nie ma tam band. W drugim biegu szybko poszła taśma w górę, a Dominik nie zdążył wkręcić motocykla na wysokie obroty, więc jak puścił sprzęgło to motor ruszył i po chwili zgasł, czyli defekt. Później dojechał do mety, zdobył pierwszy w życiu punkt. Humorki troszeczkę się poprawiły. W czwartym swoim biegu był ostatni, ale dojechał do mety blisko trzeciego zawodnika. Moja nerwowość była niepotrzebna przy tym wszystkim. Tonowali mnie Bartek Zmarzlik i Paweł Parys. Za bardzo chciałem, by był dobry wynik. Drugiego dnia, 6 grudnia w Mikołajki, była taka towarzyska impreza, typowo amatorskie zawody w Kostrzynie nad Odrą. Ci sami zawodnicy, choć było ich troszeczkę mniej.

Dominik, a jak ty wspominasz zawody w Stanowicach?

D.W.: Było kiepsko, bo zdobyłem jeden punkt.

A jak wypadło ściganie w Kostrzynie?
D.W.: Czwarte miejsce i osiem punktów. Dwóch zabrakło do podium.
B.W.: Na tych zawodach bardzo uspokajał mnie i śmiał się z mojej nerwowości Paweł Hlib. Przyjechał z synem, który też startował. W parku maszyn byliśmy obok siebie. W pierwszym biegu poszła petarda ze startu i wpadła "trójka". Drugi bieg - jeden punkt. Byłyby dwa, ale stracił na dystansie. Ma tendecje do jazdy szeroko, ale to jeszcze nie ten etap, by latać po orbicie jak Bartek Zmarzlik czy Tomek Gollob. Później jeszcze dwie jedynki i na koniec dwójka. Zabrakło dwóch punktów do podium, ale i tak pojechaliśmy z wielkim uśmiechem do domu.

Dominik, boisz się taty, jak się denerwuje?
D.W.: Nie.

A masz takie momenty, że nie chce ci się jeździć?

D.W.: Nie, zawsze mam ochotę pojeździć na motorze.

Bartosz, chcesz wychować dziecko poprzez żużel?

B.W.: Podchodzimy do tego tak, że to ma być praca. Po treningach staramy się pojechać umyć motory, żeby młody uczył się obowiązku czyszczenia motocykla. Jak wsiądzie jednak na motor, to praktycznie potrafi jeździć cztery i pół godziny, a w drodze powrotnej zasypia. Któregoś razu byliśmy w Kinicach i przyjechał Piotr Paluch: "Jeszcze jeździ!?". Trener widział młodego, jak zaczynał w Wawrowie i mówi, że zrobił duże postępy i się tym bawi.

Na jakim motocyklu jeździ twój syn?
B.W.: Dominik ma motocykl o pojemności 50ccm. Do tej pory w pięćdziesiątkach były zawody, ale to takie nieoficjalne. Od tego sezonu PZM chce zrobić oficjalne mistrzostwa Polski w tej klasie. Obecnie tworzone są regulaminy. Planujemy odjechać wszystkie rundy indywidualnych MP. Parowych mistrzostw raczej nie będzie. W tej chwili w klubie mamy dwóch zawodników w klasie 50ccm - Dominika i Denisa Andrzejczaka. My chcemy się bawić i jeździć. W Stanowicach dwa razy w roku są towarzyskie zawody i w miarę możliwości staramy się spędzić jak najwięcej czasu na torze. Jeżeli chodzi o jakiś wynik, to nie nastawiamy się. Miniżużel to dobre przygotowanie do żużla. Dziecko uczy się obowiązków, kultury na torze i na to stawiamy. Medale nie są nam potrzebne.

Widać wielkie zainteresowanie tematem z twojej strony. Czym się różnią te dwie najniższe klasy?

B.W.: Dotąd funkcjonowały jakby dwie klasy: do 50ccm i 50+. Te pierwsze to były małe Yamahy PW50 - półautomatyczne skrzynie, gdzie się odkręca gaz i jedzie. Żadnego sprzęgła. Malutki motorek na malutkich, 10-calowych kołach. Motocykl Dominika charakteryzuje się tym, że ma ramę typowo żużlową, ale w wersji mini. Ma sprzęgło, na starcie musi go przypilnować, wkręcić na obroty puścić sprzęgło. Na razie jeździ na jednym biegu. Postawiliśmy na 50+, bo naszym zdaniem od początku daje to większe możliwości rozwoju. Dziecko przyzwyczaja się, że to jest motocykl, musi wcisnąć sprzęgło i nie ma hamulców jak w "żużlówce", przez co musi wyhamować gazem, nogą. Jest zupełnie inna charakterystyka motocykla, potrzeba więcej siły i techniki.

Ile pieniędzy potrzeba na takiego małego żużlowca?

B.W.: W zależności, ile kto robi. Jeżeli ktoś kupi motor za trzy, cztery tysiące, pojawi się raz w tygodniu na treningu i pojeździ sobie kilka kółek, to nie są takie wielkie koszta. Natomiast jeżeli ktoś podchodzi do tego jak do sportu, a nie do zabawy i chce, tak jak my, odjeździć wszystkie rundy mistrzostw Polski, to potrzeba więcej. Wiadomo, im więcej motocykl przejeździ, tym więcej złotówek trzeba włożyć w jego eksploatację. Jak jedziemy do Kinic na trening, to musimy liczyć z pięć, sześć godzin, bo zanim się spakujemy, dojedziemy i Dominik pojeździ... Do tego trzeba doliczyć paliwo na dojazd, paliwo do motocykla. Wiadomo, że jak coś się stanie, to trzeba świecę wymienić, wyregulować gaźnik albo nowy filtr powietrza czy cewka. To wszystko kosztuje. Dziecko trzeba też ubrać, bo na motocykl podstawą są buty, ochraniacze, kask. Nowe buty do żużla, profesjonalne żużlowe Daytona, to koszt 800 złotych. Kombinezon - 2000 złotych. A dziecko przecież rośnie, dlatego buty ma ciut większe, kombinezon też. Jak poubiera wszystkie ochraniacze, to też inaczej to wygląda. W same ubranie można wsadzić pięć tysięcy.

O jakich kwotach trzeba myśleć w perspektywie całego sezonu?

B.W.: Liczę, że cały sezon może kosztować koło trzydziestu paru tysięcy, ale wszystko wyjdzie w praniu. Na zawody to lepiej wyjechać dzień wcześniej, żeby dziecko się wyspało, bo nie wyobrażam sobie jechać do Częstochowy, żeby dziecko prosto z busa wsiadło na motor i potem z powrotem do domu. Po dwóch zawodach powie "sorry tata, ale ja nie chcę, bo jestem zmęczony".

Nie odstraszyły cię te kwoty?

B.W.: Trochę to przerażało, ale udało się stworzyć grono przyjaciół, które nas wspiera. Jakoś wspólnie damy radę. W dalszym ciągu poszukujemy firm, które chciałyby wspomóc Dominika. Miejmy nadzieję, że uda się jak najlepiej i będziemy mieć taki budżet, by ze spokojem patrzeć na jazdę, niż "kurcze, tu nie będziemy ryzykować, bo coś się stanie z motocyklem" albo "nie będziemy zużywać motocykla, bo nie będzie na zawody". Gdyby nie sponsorzy, to wszystko szło by z własnej kieszeni.

Ile w takim razie macie sponsorów?

B.W.: Wspiera nas Dream Burger, STE Outsourcing, Folwark Folińscy, Metalplast Gorzów, Wentylacja Klimatyzacja Stefan Żok, egorzow.pl, all4wall.pl, którzy zajmują się reklamą, naszymi naklejkami, Dyziu Garage, który pomaga przy motocyklach, firma mamy Dominika, czyli Kuźnia Gorzowska oraz OLO-MED, jako fizjoterapeuta Dominika. Pracujemy jeszcze nad kilkoma firmami i zobaczymy, co z tego wyjdzie. Jest jeszcze znana ze Stali Gorzów i teamu Bartosza Zmarzlika firma GESS pana Tomasza Przybylskiego. Pan Tomek zrobił nam nasze logo DWR15 i pomaga nam w graficznych rzeczach.

Uda się więc domknąć budżet na ten sezon?

B.W.: Tego nigdy nie wiemy. O zamknięciu budżetu można mówić na koniec sezonu. Dominik w tej chwili jeździ na silnikach Simpsona, a może być tak, że złożymy jednostkę napędową, pojedziemy na zawody i może się rozsypać. Wtedy pójdzie około dwóch tysięcy na stworzenie fajnego silnika. Dominik to sześciolatek, który jeździ na motocyklu od pół roku dopiero, więc jego wiedza nie jest na poziomie dorosłego chłopaka czy nastolatka. Wszystko musimy powoli tłumaczyć. Jest ryzyko, że szybciej spali sprzęgło, czy coś innego. Cały czas się uczy.

Dominik zwiedził już kilka miejsc do ścigania. Który minitor najbardziej mu odpowiada?

D.W.: W Kinicach i Wawrowie.
B.W.: W Kinicach i w Wawrowie najlepiej, bo tam najwięcej jeździł. W Kinicach jest to prywatny tor, troszeczkę szybszy i większy niż ten w Wawrowie. Nie ma tam band i jest inny komfort psychiczny. W Wawrowie trenujemy często, ponieważ Dominik jest zawodnikiem GUKS Speedway Wawrów.

A była okazja do jazdy na dużym torze?

B.W.: Dwa razy jeździliśmy na Jancarzu. Raz na koniec wakacji, podczas festynu. Dominik wraz z Alanem Szczotką i Denisem Andrzejczakiem byli pod namiotem Stali Gorzów i pokręcili wtedy kilka kółek. Na koniec sezonu jest też trening pod okiem trenera Piotra Palucha, który wcześniej przyjeżdża na tor miniżużlowy, ogląda chłopaków i na koniec sezonu ci, którzy mają szansę przejść na duży tor, to dostają klubową 500-tkę, a najmniejsi przy okazji mają okazję pojeździć. Proste są dłuższe, więc można się bardziej napędzić, a łuki szersze, więc nie były one takie straszne dla Dominika. Serducho jednak mocniej biło.

Jak ci się jeździło?
D.W.: Fajnie się jeździ. Najbardziej mi się podoba, że mogę szybciej jeździć, bo jest dłuższy tor.

Autor: Marcin Malinowski
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo eGorzow.pl




Reklama
Wróć do