Fatalne zakończenie miał niedzielny derbowy mecz Stali Gorzów z Falubazem Zielona Góra. Spotkanie zostało przerwane po 11 biegach. Można by powiedzieć: "wreszcie!". W okolicach szóstego biegu dnia stanowiska dziennikarskie obiegła tragiczna wiadomość. Po obrażeniach odniesionych podczas upadku w meczu Betard Sparty Wrocław z PGE Marmą Rzeszów w szpitalu, na stole operacyjnym, zmarł Lee Richardson. Sędzia zawodów w Gorzowie, Marek Wojaczek nie podjął samodzielnie decyzji o odwołaniu spotkania, lecz po spotkaniu z zawodnikami po siódmym wyścigu, zdecydował o kontynuowaniu zawodów. W całym tym zamieszaniu staraliśmy się dowiedzieć, jak najwięcej o całej sytuacji.
Po siódmym biegu prosiłem trenera Dobruckiego, aby przerwać ten mecz. Chciał jednak odjechać. Okazało się, że o śmierci Lee Richardsona wiedzieli wcześniej, co najmniej po trzeciej gonitwie. Chcieli to utrzymać w tajemnicy przed zawodnikami. Ja dowiedziałem się o tym podczas szóstego biegu i prosiłem, aby do siódmego nie wyjeżdżać. Falubaz koniecznie chciał ten mecz odjechać i dopiero po ósmym biegu rozgorzała dyskusja. - komentował całe zajście Mirosław Maszoński, członek zarządu Stali.
Te słowa potwierdza trener żółto-niebieskich, Piotr Paluch.
Po siódmym biegu wiceprezes Maszoński zgłosił Rafałowi Dobruckiego, że kończymy zawody, bo dowiedzieliśmy się o tej tragedii. Nie zgodzili się, a sędzia mimo tego, że też wiedział, puścił ósmy bieg. To było nie fair, bo to oni żerowali na śmierci Richardsona. Mogliśmy zakończyć te zawody po siódmym biegu. Chcieli jednak dojechać ósmy. Czy wynik będzie zaliczony? Decyzja przyjdzie z góry. - mówił mocno podenerwowany całą sytuacją szkoleniowiec gorzowian.
Nie obyło się bez mocnych słów. Po dziesiątym biegu w parkingu pojawił się nawet prezes Falubazu Robert Dowhan, z którym szerszą rozmowę przedstawiamy w innym artykule. W międzyczasie wiele do życzenia pozostawiały zachowania kibiców. Fani Falubazu w geście protestu zaczęli wychodzić ze stadionu, ale zatrzymani przez ochronę zaczęli rzucać petardami hukowymi, które wcześniej mogły przyczynić się do przerwania spotkania. Gorzowscy fani nie okazali się lepsi, wyzywając przyjezdnych. Trzeba jednak pamiętać o tym, że nie wszyscy robili to samo. Desperacko ciszę próbował ratować gniazdowy gorzowskiego młyna. Jednak w obliczu tragedii nie obyło się bez wzajemnych przepychanek.
Stal nie odmówiła jazdy tylko zaproponowała przerwanie meczu. Falubaz najpierw jechał, a potem zaczęli przegrywać 1:5 raz za razem i im się odechciało. Można sobie wywnioskować, o co tu chodziło. - po raz kolejny w ostrych słowach wyraził się trener Stali Gorzów. Popularny "Bolo" ma jednak rację, co do dziwnego zachowania samego sędziego. To właśnie sędzia jest najważniejszy na meczu i powinien podjąć decyzję, szczególnie jeśli w parkingu robiło się coraz goręcej. Arbiter pojawił się nawet w parku maszyn, zarzucając kłamstwa działaczom Falubazu. Wiele ciekawych ujęć pokazała telewizja TVP Sport, w której Krzysztof Cegielski i Rafał Darżynkiewicz odmówili dalszego komentowania całego cyrku, bo tylko tak można nazwać zajścia na gorzowskim stadionie.
Wzajemnych oskarżeń może nie być końca przez wiele tygodni, a nawet miesięcy, a derbowa atmosfera zostanie jeszcze bardziej podgrzana. Powinniśmy jednak pamiętać o śmierci zawodnika. Co więcej, to właśnie Lee Richardson i pamięć o nim są teraz najważniejsze. Minuta ciszy była dobrym posunięciem, lecz nie powinno się kontynuować zawodów. Nie w takiej atmosferze. Prawdą jest, że zmarły żużlowiec chciałby, by z jego powodu nie przerywać zawodów, by mógł je oglądać z zupełnie innego miejsca, ale emocje derbowe na tyle się udzieliły, że wszystko zaczęło być zbyt niezdrowe.
Jest tragiczna sytuacja. Ja się teraz śmieję, ale w jaki sposób można grać na śmierci zawodnika, który u nas jeździł? - tak na zarzuty gorzowian odpowiadał kierownik zielonogórskiej drużyny Jacek Frąckowiak. - To jest jakiś nonsens. Dostaliśmy informację od sędziego, że po ósmym biegu przyjdzie do parkingu. To nasi zawodnicy od początku nie chcieli jechać. Było oczywiście wahanie i pytania, na jakiej podstawie przerywamy te zawody, aby nie spotkały nas, naszych zawodników konsekwencje ze strony Ekstraligi - wyjaśnia Frąckowiak, nawiązując do sytuacji, w której sędzia zawodów straszył odebraniem licencji za utrudnianie jego pracy i nie wyjeżdżanie do wyścigów.
Od początku nie chcieliśmy jechać do końca tych zawodów. Czekaliśmy do przerwy dziesięciominutowej i podjęliśmy decyzję, że nie jesteśmy w stanie przygotować się do kolejnych biegów i reszta była po stronie sędziego - kontynuował kierownik.
Wypowiedź Jacka Frąckowiaka potwierdza też fakt, że śmierci zawodnika PGE Marmy Rzeszów działacze Stelmet Falubazu Zielona Góra wiedzieli już wcześniej. Kolejnym dowodem jest także kłótnia w budce, którą można zobaczyć na materiałach TVP.
Tej informacji zawodnikom nie przekazywaliśmy, bo jest to sytuacja absolutnie ekstremalna i nie ma tutaj nikogo mądrego, aby podjąć jakąkolwiek decyzję. Natomiast pamiętajmy, że jedyną osobą, która rządzi na zawodach, jest sędzia. W tym temacie nie ma dyskusji. Informacja o Richardsonie była tak dużym szokiem, że nie wiedzieliśmy, co robić. - mówił członek zespołu z Grodu Bachusa.
Jednym z ważniejszych pytań po tym meczu, jest to, jakim rezultatem tak naprawdę się skończyło. Po 11 gonitwach, włącznie z tą, w której Stal przywiozła 5:0, bo zawodnicy z Zielonej Góry w ogóle nie wyjechali, to mecz zakończył się wynikiem 44:21. Są jednak nawet takie głosy, że mecz zostanie unieważniony, ale taka sytuacja byłaby kuriozalna.
Nie mam pojęcia, co powinno być teraz. Takie pytania zadawaliśmy sędziemu na odprawie. To jest sytuacja ekstremalna i od tego są władze Ekstraligi. Trzeba oczekiwać na ich decyzję. W sytuacji śmierci naszego kolegi, jakakolwiek decyzja nie ma dla nas największego znaczenia. - powiedział Frąckowiak.
Gdy po ósmym biegu zapadła decyzja o kontynuowaniu zawodów, postanowiono o rezygnacji z muzyki i dopingu. Kto chciał w tym momencie jechać?
Drużyna gorzowska chciała jechać te zawody bez muzyki i dopingu. My byliśmy za tym, by wspólnie nie startować w kolejnych wyścigach. - komentował kierownik drużyny Falubazu. Dziwi jednak fakt, że na nagraniach TVP Sport to Tomasz Gollob wychodzi z propozycją nie wyjeżdżania do biegów, aby padały wyniki 0:0, jeśli trzeba to nawet do 15. wyścigu.
W tym momencie powracamy jeszcze raz do słów Mirosława Maszońskiego, który wyszedł z propozycją przerwania zawodów już po siódmym biegu. O takiej propozycji Jacek Frąckowiak nie słyszał.
Czy Stal Gorzów podejmuje decyzję na temat przerwania zawodów. Nic mi nie wiadomo na ten temat. Jedyną osobą, która może na ten temat cokolwiek proponować jest sędzia zawodów. - zdecydowane i pełne złości "nie" usłyszeliśmy na koniec od kierownika drużyny gości.
Brakuje komentarza najważniejszej osoby w całym tym zamieszaniu, czyli sędziego Marka Wojaczka, ale on unikał wypowiadania się na ten temat. Sytuacja jest kuriozalna i nie wiadomo, kogo winić za to winić. Coś takiego nie powinno mieć miejsca. Można odjechać zawody po śmierci zawodnika, bo pozostałe mecze skończyły się wcześniej, a byłoby to w hołdzie dla kogoś, kto tym sportem żył, ale nie można dopuszczać do takiej sytuacji, że sędzia nie potrafi podjąć poważnej decyzji, a pozostali, w tym zawodnicy, zmieniają nastawienie co bieg. W najbliższych dniach powinniśmy poznać decyzję ENEA Ekstraligi i oby poszła ona z duchem sportu, kończąc jednocześnie wszelkie spory i wyjaśniając okoliczności zdarzenia, jednocześnie ustalając środki, aby takie wydarzenia nie miały więcej miejsca. Kibiców natomiast pozostawiamy bez komentarza, gdyż każdego należałoby traktować osobno, a nie wrzucać do jednego worka, wyzywając od najgorszych. Każda ze stron ma coś za uszami i na tym poprzestańmy, bo chodzi o sport, życie i śmierć jednego z tych, którzy swoją jazdą, ryzykując zdrowie i życie, cieszyli nasze oczy. Lee Richardsona jeszcze 22 kwietnia mogliśmy oglądać w Gorzowie, a teraz już nigdy go nie zobaczymy. Niech spoczywa w pokoju!
Komentarze opinie