Podsumowanie sezonu piłkarzy ręcznych okiem trenera i kapitana
egorzow.pl - Marcin
22/05/2010 15:07
Już jakiś czas temu piłkarze ręczni AZS AWF Gorzów zakończyli sezon. Nasi szczypiorniści po roku banicji powrócili do ekstraklasy. Postanowiliśmy zapytać trenera Michała Kaniowskiego i kapitana drużyny Tomasza Jagłę o podsumowanie minionych rozgrywek i przedstawienie planów, co do wyzwania związanego z grą w najwyżej klasie polskiego szczypiorniaka. Poniżej przedstawiamy Państwu pierwszą część tej rozmowy.
Marcin Malinowski: Zacznijmy od krótkiego podsumowania minionego sezonu, czyli paru słów o całości rozgrywek, nastrojach i planach przed ich rozpoczęciem oraz o założeniach, które zostały wykonane. Michał Kaniowski: Ten sezon był bardzo udany dla piłkarzy ręcznych w sensie sportowym. Po spadku byliśmy w psychicznym dołku i nie wiedzieliśmy, co ze sobą zrobić. Jednocześnie rodziło się pytanie, czy władze miasta po raz kolejny obdarzą nas zaufaniem i zabezpieczą środki na funkcjonowanie tej drużyny. Dostaliśmy banicję na okres jednego roku i w związku z tym dla nas obciążeniem nie było tylko wygrywanie spotkań, ale też to, by tego zaufania nie stracić. Pierwszym celem był awans oraz ponowne zdobycie zaufania do tej drużyny. Zespół składa się z miejscowych zawodników z niewielkim wsparciem ludzi z zewnątrz. Został on tak poukładany, aby dawał gwarancję na to, że będziemy ponownie walczyli. Byliśmy taką dużą rodziną i powiedzieliśmy sobie, że spadliśmy, ale pomimo trudnych momentów to się szybko odbudujemy. Tym osobom, które zgodziły się zostać, obniżono kontrakty w różnym stopniu, ponieważ musieliśmy dzielić te środki, które nam zostały tak, żeby wystarczyło. Zabraliśmy się solidnie do roboty. Bardzo dobre przygotowanie w okresie wakacji, dobry obóz szkoleniowy, dobre gry kontrolne z zespołami z ekstraklasy tj. z Olsztynem, Wągrowcem, ze Śląskiem. Dzięki temu mieliśmy nabierać wiary w siebie, a jednocześnie zdawaliśmy sobie sprawę, że nie musimy wygrać. Bardzo dobry start od samego początku dał bardzo dużo animuszu i wiary do tego, żeby realizować nasz cel. Bardzo pomogli mi starsi zawodnicy, kiedy powiedzieli, że chcą awansować, a nie zostawić drużynę, by przeżywała taki kryzys i się rozpadała. Odpowiedzialność wspólna była więc bardzo wielka. Wzięliśmy do składu młodych zawodników. Wrócił Wojciech Gumiński. Mateusz Stupiński zastąpił Roberta Jankowskiego na lewym skrzydle. Również młody Krzyżanowski robił postępy. Wzięliśmy czterech młodych zawodników od pana Szopy. W międzyczasie dwóch się wykruszyło, a tylko dwóch zostało. To był taki czynnik, który decydował o tym, że znowu budujemy solidne podstawy piłki ręcznej. Na dobrą sprawę po roku gry w ekstraklasie duże postępy poczynił również bramkarz Łukasz Wasilek. To także było mocne wsparcie. Gracze starsi bardzo umiejętnie zaczęli wprowadzać tych młodych i wykorzystywać ich w grze nie bacząc na stronę statystyczną w postaci zdobywania bramek. Chodziło o to, by drużyna wygrywała, a te asysty, które były kierowane na tych młodych zawodników oraz wykorzystywanie ich były bardzo widoczne w przeciągu całego sezonu. Obowiązki egzekutora rzutów karnych powierzyliśmy Wojtkowi Gumińskiemu, czyli młodemu chłopakowi. On się z tego obowiązku wywiązał w sposób należyty. Mieliśmy też w tym okresie takie trudne zawirowania, kiedy dwa mecze zremisowaliśmy w rundzie jesiennej i to w sposób trochę nietypowy. Ostre słowa były jednak skierowane po to, by bardziej mobilizować, aniżeli rozwalać drużynę. To pomogło, bo w rundzie wiosennej również graliśmy bardzo dobrze, pomimo tego, że nie mieliśmy już zgrupowania, gdyż nie pozwolił nam na to czas. Ta solidna praca przez 10 miesięcy po prostu dała owoce. Jestem bardzo wdzięczny chłopakom za ich solidną i treściwą pracę przez ten okres, za brak marudzenia, brak żądań w stosunku do siebie. Znosili wszystko co myśmy im serwowali i chwała im za to, że powrócili do elity szczypiornistów. Jeszcze jedna sprawa to to, że gdybyśmy nie mieli miejscowej drużyny w postaci rodzimych zawodników to nie ułożylibyśmy tak tej drużyny na następny sezon i nie bylibyśmy dzisiaj w ekstraklasie. To nam pomogło w realizacji tych zadań.
M.M.: Podstawowy plan, czyli awans do ekstraklasy został wykonany. Początek sezonu był niezwykle udany. Ogółem zanotowaliśmy 3 remisy i jedną porażkę. Jeden z tych remisów miał miejsce w Gdańsku. Był to dość sensacyjny rezultat. Co się wtedy stało? M.K.: To wstrząsnęło nami wszystkimi i reprymenda w stosunku do zawodników była wielka. Nic nie wskazywało na to, że my tam zremisujemy. Prowadziliśmy w końcówce czterema bramkami, a daliśmy sobie jeszcze rzucić gole, sami nie wykorzystując sytuacji. Być może ja, jako trener, też popełniłem błąd, bo mogłem próbować zapobiec takiej realizacji zadań, ale wydawało mi się, że drużyna sama tego dokona. Nie boję się przyznać do błędu, bo takie mogły być. Z perspektywy czasu i po analizie tego wszystkiego mogę powiedzieć, że dwóm remisom mogłem zapobiec. Tego jednak nie zrobiłem i gdzieś, pomimo 42-letniej pracy, popełniłem błąd. Tak to się dzieje w sporcie, a sezon jest bardzo długi. 10 miesięcy pracy to są różne kontuzje, różne choroby i jakieś inne losowe zdarzenia, które nie zawsze dają szansę na pełne przygotowanie do rywalizacji. Zespół samodzielnie wywalczył ten awans. Nie było jakiejś pomocy, że gramy źle, że ktoś też gra źle i w związku z tym się udało. Nam nic nie przyszło łatwo. Kościerzyna bardzo mocno deptała nam po piętach od samego początku, a myśmy zremisowali w tej Kościerzynie, kiedy zawodnicy nie byli w pełni zdrowi i w pierwszej połówce przegrywaliśmy nawet 6 bramkami. Wprowadziliśmy wtedy zawodników, którzy byli na ławce jako nie w pełni sprawni do gry, ale w drugiej części weszli i poratowali drużynę nawet z dolegliwościami. To właśnie charakteryzuje dobrą postawę całego zespołu.
M.M.: Tak jak Pan wspominał, sezon jest długi i uniknięcie jakiejkolwiek porażki byłoby niezwykłym wyczynem, którego prawie dokonaliśmy. Przegraliśmy jednak w Ostrowie. Jaki aspekt gry wtedy nie zadziałał? M.K.: Pojechaliśmy tam jako faworyci. Zespół Ostrovii to dobra ekipa. Mają wielkie ambicje co do przyszłego sezonu, więc już się chcieli sprawdzić z zawodnikami, którzy liderują tej grupie. Z tej drużyny do swego składu chcielibyśmy kilku zawodników, którzy są wartościowymi graczami. Tamten mecz nam po prostu nie wyszedł. Graliśmy dobrze do 45 minuty. Natomiast w ostatnich 15 minutach wydarzyło się coś, co nas pogrążyło. W pewnym momencie dostaliśmy podwójne wykluczenie. Rywale w tym czasie odskoczyli na 3 bramki i dowieźli to do końca. Chcieliśmy to ratować, ale już się nie udało. Nieraz tak się mecz ułoży. To była rzeczywiście równa rywalizacja, ale byliśmy trochę za mało skuteczni. Już nie rozdzieraliśmy szat, bo wiedzieliśmy, że ta porażka niczego nie zmienia. Ustawiała nas dalej w pozycji uprzywilejowanej, ale mogliśmy dzięki wygranej szybciej zapewnić sobie awans. Tym sposobem musieliśmy to odłożyć. Później jeszcze katastrofa narodowa i to nas trochę niepokoiło, bo zastanawialiśmy się, kiedy wreszcie zdobędziemy ten awans.
M.M.: Owszem, to mógł być mecz, który by w dużej mierze przyczynił się do szybszego awansu. Jak całą tą sytuację widzi kapitan drużyny? Istniała jakaś większa lub mniejsza presja przed tym spotkaniem? Tomasz Jagła: Ta presja w trakcie drugiej rundy narastała z meczu na mecz. Tak jak trener powiedział, nałożyła się jedna przerwa, druga przerwa, potem jeszcze jedna przymusowa przerwa i nikt tak bardzo jak my nie chciał sobie zapewnić tego awansu tak szybko, jak my. Mecz w Ostrowie po prostu nam nie wyszedł. Ostrovia zagrała bardzo dobre zawody. Tak na dobrą sprawę, chcieliśmy zakończyć tą ligę jako niepokonani, ale nadrzędnym celem był awans. Trudno, zdarzyła się porażka. Za dwa lata nikt nie będzie o tym pamiętał.
M.M.: Przejdźmy do kolejnego pytania. Panie Trenerze, jakby miał Pan wyróżnić trzech ze swoich zawodników to których by Pan pochwalił i dlaczego? A z kolei czy znalazłaby się trójka zasługująca na słowa reprymendy? M.K.: Myślę, że my oceniamy zespół jako całość. Gdybym miał wyróżnić, co robię bardzo niechętnie to uważam, że mieliśmy bardzo dobrą pozycję obrotowych. W tym elemencie przede wszystkim w pierwszej rundzie, zarówno Bartek Janiszewski, jak i Arek Bosy grali bardzo dobrą rundę i zdobyli ponad 90 bramek. Wszyscy wykorzystywali tą grę poprzez obrotowych, bo zdawaliśmy sobie sprawę, że czyste pozycje należy wykorzystywać. Tak też robiliśmy. W drugiej rundzie trochę gorzej szło Arkowi Bosemu, natomiast Bartek Janiszewski utrzymał swoją dobrą dyspozycję. Jak już wcześniej mówiłem, bardzo pozytywnie zaskoczył w bramce Łukasz Wasilek, Z tych młodych można pochwalić Stupińskiego, chociaż dopiero w końcowych momentach, po mocnej reprymendzie ten chłopak się zmienił i zagrał kilka zawodów na dobrym poziomie, bo przez cały sezon to tak nie było. Oprócz tego to chciałbym pochwalić starszych zawodników. Wkomponowali oni tych młodych graczy do składu, byli dla nich wzorcem do pracy i bardzo pomagali. Tak samo Wojtek Gumiński. Przyszedł jako rozgrywający. Grał na lewym rozegraniu, egzekutor rzutów karnych, więc ta pozycja też była bardzo mocna. Nikogo bym nie ganił, bo nie było w naszej drużynie ludzi, którzy coś źle zrobili. Były momenty lepsze i gorsze. Te lepsze momenty może i były sporadyczne, ale też niezwykle ważne. Bardzo ważny udział miał Bartek Ruszkiewicz w meczu w Elblągu. W drugiej części rzucił dla nas 6 bramek. Wystarczyło, a to są dwa punkty. Bardzo dobrym pociągnięciem była gra Tomka Rafalskiego w Ciechanowie. Zaskoczył i bardzo dobrze zagrał. To są te pozytywy które nawet w pojedynczych układach były bardzo pomocne dla drużyny. Natomiast nie mam żadnych szalonych pretensji do innych zawodników. Myśmy w sumie wykorzystali 20 zawodników do gry: 16 z pola i 4 bramkarzy w mniejszym lub większym wymiarze. Moim zdaniem jest to bardzo duża grupa. Dałem szansę gry dla każdego zawodnika, który trenował. Jedynie Michał Nieradko nie wystąpił w drugiej rundzie, a zagrał w jednym meczu w I rundzie. Jest to bardzo duża skala zawodników.
M.M.: Jak z kolei wyglądała postawa zawodników z perspektywy boiskowej, czyli jak to wszystko widział kapitan drużyny? T.J.: Sama nazwa: drużyna. Każdy swoją cegiełkę dołożył i tak, jak w większości przypadków są lepsze i słabsze momenty. Jeżeli jednemu nie szło w meczu to następnych trzech go zastępowało. Jedyny mecz w Ostrowie, gdzie większość drużyny zagrała poniżej oczekiwań i stąd ta porażka. A tak to nie było u nas typowego lidera. Nawet jeśli chodzi o strzelców, bo Wojtek Gumiński rzucał rzuty karne. Stąd tyle bramek. Co mecz inna dwójka lub trójka wyróżniała się, jeśli chodzi o liczbę zdobywanych bramek i to jest najważniejsze. Myślę, że zespół nie opierał się na dwóch lub trzech gwiazdach i 10 ludziach do pomocy, tylko każdy kto wchodził na boisko wnosił coś od siebie. To jest największy pozytyw.
M.M.: A jakbyś ocenił sam siebie? T.J.: Miałem okres kilku meczy z rzędu, gdzie, jak to się mówi popularnie żarło, ale bywały też spotkania, gdy nie można było trafić do bramki. Ogólnie z całego sezonu jestem zadowolony.
Komentarze opinie