Reklama

Wywiad z Dariuszem Maciejewskim cz. I

egorzow.pl - Marcin
13/06/2010 20:16
Sezon w Ford Germaz Ekstraklasie zakończył się już ponad miesiąc temu. Jednak dopiero teraz mogliśmy porozmawiać z niezwykle zapracowanym człowiekiem z klubu KSSSE AZS PWSZ Gorzów. Mowa oczywiście o trenerze Dariuszu Maciejewskim, który także opiekuje się polską reprezentacją, przygotowującą się do rozgrywanych w naszym kraju Mistrzostw Europy 2011.

Poniżej przedstawiamy Państwu pierwszą z dwóch części rozmowy, dotyczącej podsumowania minionych rozgrywek i przygotowań związanych z kolejnymi.

Marcin Malinowski: Zacznijmy od nastrojów jakie zapanowały po finale. Mierzyliśmy w złoto, ale ponownie przegraliśmy z doświadczonym Lotosem Gdynia. Czy mimo tego cała drużyna włącznie ze sztabem jest zadowolona?
Dariusz Maciejewski: Ja patrzę na to w inny sposób. Każdy mecz chce się wygrać i najważniejszy jest ten najbliższy. Porażka zawsze boli, a okoliczności tej przegranej w finale były bardzo różne i myślę, że to już nie jest czas, by rozdrapywać te rany. Pobyt w Stanach Zjednoczonych uświadomił mi, że najważniejsze w tym wszystkim jest to, że mamy Euroligę, która jest tylko dla elity. Możemy znów myśleć o tym, by zbudować dobry zespół euroligowy, dobrze się pokazać i zaprezentować Gorzów nie tylko w Polsce, ale i w Europie.

M.M.: Wspomniał Pan o różnych okolicznościach zakończenia ostatniego meczu finałowego. Kontrowersyjna była decyzja sędziego, który podyktował w samej końcówce dwa rzuty osobiste, choć wydawało się, że powinny być trzy. Odwołanie się od tej decyzji nie mogło zmienić wyniku. Czy coś wyjaśniło się w tej sprawie, a może chodziło tylko o przyznane się do błędu przez arbitra?
D.M.: Pisałem to odwołanie, ale nie chcę tego komentować. Po prostu chcę o tym zapomnieć, lecz ta decyzja będzie na pewno w pamięci wielu ludzi, jak i mojej. Wszyscy to widzieli i mają swoje zdanie na ten temat. Nie chcę wracać do tych rzeczy, bo one są już za mną. Muszę myśleć pozytywnie i nie rozpatrywać tego w kategorii „ktoś mnie oszukał”. Gdybym tak patrzał to prawdopodobnie nie byłoby mnie na tym etapie. Mógłbym się zrazić do koszykówki. Odcinam się więc od tego tematu i myślę już tylko o przyszłości.

M.M.: Pojedynki z Mistrzem Polski były fantastyczne. Obraz gry był zupełnie inny niż w sezonie 2008/2009. Oczywiście nie można jednak zapomnieć o znakomitym sezonie zasadniczym, a także początkowej fazie play-off. Który mecz określiłby Pan jako najlepszy, a który jako najgorszy i dlaczego?
D.M.: Jesteśmy już ponad miesiąc po finałach i trudno jest przypomnieć sobie pojedyncze spotkania. Było dużo meczy, które były bardzo ważne. Mieliśmy swoją passę zwycięstw, którą jak najbardziej chcieliśmy kontynuować. Mieliśmy tylko 4 porażki w lidze. Na pewno ta ostatnia utkwi w pamięci. Poza tym bolesną przegraną odnieśliśmy w drugim meczu finałowym. Nie obroniliśmy własnej hali w meczach z Lotosem. Ogółem nie było takiej porażki, której możemy się wstydzić. Przegraliśmy tylko z Wisłą i to jednym punktem, a także z Gdynią. Podsumowując, było bardzo dużo dobrych meczy, i tylko jeden lub dwa mecze, gdzie nie obroniliśmy własnej hali.

M.M.: Przejdźmy teraz do zawodniczek. W trakcie sezonu odeszła Jela Vidacic. Nie zadowalała ona swoją postawą?
D.M.: Jela po prostu się tutaj nie sprawdziła. Miała umiejętności, ale można się było zaprezentować lepiej na rozegraniu. Z pewnością aklimatyzacja byłaby też lepsza, gdyby miała język angielski. Niestety przyjechała ze słabym angielskim. To jest nauczka dla wielu osób, że jeżeli jedziesz do innego kraju i nie znasz jego języka to ważne jest, by chociaż umieć porozumieć się z zespołem i trenerem w języku angielskim. Ten angielski nie musi być super, wystarczą podstawy, a Jeli nawet tego zabrakło. Dlatego też cały czas były jakieś nieporozumienia, czegoś nie zrozumiała lub źle coś wykonała. Generalnie przy takiej ilości zawodniczek, które się kontraktuje szuka się zawsze zawodniczek tańszych. Gorzów słynie z tego, że tak właśnie robi. Znajduje graczy mniej znanych, ale pozwala się im wypromować. Jela miała dużą szansę na to, niestety nie umiała z niej skorzystać. To bardzo fajna dziewczyna, z miłą rodziną, ale koszykarsko się tutaj nie sprawdziła.

M.M.: Serbkę zastąpiła Nkolike Anosike, ale teraz także i ona zmieniła klub, przenosząc się do hiszpańskiego zespołu Ciudad Ros Casares Valencia. W drugiej połowie sezonu spisywała się znakomicie, jednak coś się stało w finale. Czy byłoby przesadą nazwać ją najgorszą zawodniczką tych ostatnich spotkań?
D.M.: Trzeba powiedzieć, że tak naprawdę w finale mieliśmy dwóch naprawdę dobrych graczy. Przez całe finały była to Samantha Richards, a do początku trzeciego meczu, do czasu kontuzji również Liudmila Sapova. To była dwójka, która najbardziej dorosła do meczów o wielką stawkę. Nicki nie przeszła obok tego meczu obojętnie, nie miała podpisanego nowego kontraktu. Sądzę, że te mecze po prostu jej nie wyszły i w takich kategoriach chcę to rozpatrywać. Jak widać, poszła do drugiego zespołu Europy. Znalazła sobie jeszcze lepszy klub niż Gorzów i to za za dużo większe pieniądze. Świadczy to o tym, że ma ona umiejętności, bardzo ją cenią w Europie i ma wyrobioną markę. W tych meczach finałowych wymagano od niej dużo więcej, a ostatecznie nie poradziła sobie z takimi zawodniczkami jak Matovic czy Leciejewska. Nie wiem dlaczego tak się stało.

M.M.: Skoro już mówimy o markach. Z naszego klubu odeszły też Liudmila Sapova i Sidney Spencer. Jakie były powody rezygnacji z dalszej gry w Gorzowie?
D.M.: Ja mam z Ludą bardzo dobry kontakt. Rozmawialiśmy dużo, gdy miała gips. Bardzo mocno się u nas wypromowała i dostała o 100% wyższy kontrakt. Jest to Rosjanka, więc chętnie powróciła do kraju. Powiedziała mi, że gdyby to było pieniądze o 30% mniejsze to tak, ale nie o 100%. W Gorzowie czuła się fantastycznie. Byłem z niej bardzo zadowolony, dlatego też jako pierwsza otrzymała propozycję pozostania. Jakby nie miała takich dobrych propozycji to byśmy ją pewnie nadal widzieli w naszym zespole. Jednakże my nie możemy rywalizować z klubami z Rosji. Z perspektywy roku czasu, kiedy ją namawiałem do przyjścia tutaj, okazało się, że był to strzał w 10. Przyszła, pokazała się, była liderem zespołu w Eurolidze i stąd pojawił się nowy, dużo korzystniejszy kontrakt. Sidney Spencer z kolei to fajna dziewczyna, z dobrym rzutem, ale na pozycję dwa lub trzy będziemy szukać gracza, który będzie umiał zagrać 1 na 1 z piłką, a u Amerykanki to był kłopot. Generalnie, Sidney może być zadowolona. W tej chwili idziemy w innym kierunku. Szukamy bardziej wszechstronnego gracza.

M.M.: Gdyby miał Pan wybierać, to które 3 koszykarki byłyby tymi najlepszymi i dlaczego?
D.M.: Nie wybieram w ten sposób. Bardzo dużo obserwuję zawodniczki zarówno w ataku, jak i obronie. Podsumowaniem tej pracy jest ranking. Zajmuje to bardzo dużo czasu. Poświęciliśmy temu rankingowi ponad 1000 godzin w sezonie. Według niego trójka najlepszych graczy to: Samantha Richards. Liudmila Sapova oraz Justyna Żurowska. Wniosły one wiele do zespołu, miały duży udział w końcowym sukcesie. Jest jeszcze sporo mniej widocznych graczy, ale wspaniale się realizują w tym klubie. Można mówić o rankingu, ale wpływ na przebieg tego sezonu miały wszystkie zawodniczki obecne w kadrze zespołu.

M.M.: Wróćmy do Euroligi. Drugie miejsce w Ford Germaz Ekstraklasie gwarantuje nam ponowne występy w tych elitarnych rozgrywkach. Przypomnijmy trochę i oceńmy te pierwsze występy naszego klubu w tym europejskim pucharze.
D.M.: Zabrakło nam bardzo mało, abyśmy byli szczęśliwi. Z trzema zwycięstwami zespoły z innych grup przechodziły dalej, np. Lotos. Nasza grupa była bardzo mocna i wyrównana. Mogły paść różne wyniki i tak się właśnie stało. Na początku bardzo dobrze z formą trafił Madryt (Rivas Ecopolis – przyp. autora). Wygrał pierwsze siedem meczy, a później przegrał wszystkie pozostałe. Tak naprawdę to, że nie wyszliśmy z tej grupy, zawdzięczamy Madrytowi, bo zaczęli przegrywać te mecze, których nie powinni. Myślę, że jak na pierwszy raz pokazaliśmy kawał dobrego basketu. Mieliśmy trudne początki. Z kalendarza wynikało, że jako beniaminek gramy najpierw 4 mecze na wyjeździe, co było dla nas sporym obciążeniem psychofizycznym. Nie znaliśmy poziomu Euroligi, więc wychodziliśmy trochę przestraszeni. Z biegiem czasu było dużo lepiej, a 3 wygrane spotkania w naszej hali z bardzo silnymi zespołami mistrza Francji, czyli Bourges Basket, mistrza Czech (ZVVZ USK Praga – przyp. Autora) i mistrza Węgier (MKB Euroleasing Sopron – przyp. autora), świadczą tylko, że jesteśmy już naprawdę klasowym zespołem. Jako trener oceniam to bardzo pozytywnie. Jeśli zbudujemy dobry zespół to w drugim sezonie, z tym zdobytym doświadczeniem, powinno być lepiej.

M.M.: To był na pewno sezon przełomowy i pełen doświadczeń. Pewne wnioski z gry w Eurolidze zostały już wyciągnięte. Czy są wyznaczone jakieś cele minimum na przyszłoroczne rozgrywki?
D.M.: Nie. Na razie nie mówimy o celach. Wpierw musimy myśleć, aby zebrać dobry zespół, ale pierwszym krokiem do zbudowania takiej drużyny jest dobry budżet. Jesteśmy teraz na etapie rozmów. Póki co mamy budżet na te zawodniczki, które żeśmy zakontraktowali. Żeby zakontraktować pozostałe zawodniczki musimy mieć kolejne pieniądze, a to jest czynnik decydujący i warunkujący jakiekolwiek transfery. Im większe pieniądze, tym szansa na lepszy zespół. Z kasą jaką dysponowaliśmy w zeszłym sezonie byliśmy w ostatniej czwórce zespołów z Europy. Chcąc się utrzymać na tym poziomie musimy mieć mocny budżet i to jest podstawa pracy. Wszyscy intensywnie starają się o dobry budżet. Aktualnie jesteśmy na tym pierwszym etapie, czyli zakontraktowaniu Polek i utrzymaniu lidera zespołu, tj. Samanthy Richards. To jest najważniejsze. Potem będziemy szukać wzmocnień zza granicy.

KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ

Na drugą część zapraszamy za tydzień.

Autor: Marcin Malinowski
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo eGorzow.pl




Reklama
Wróć do