Reklama

Reggae nad Wartą 2012 zakończone

egorzow.pl - Marcin
29/07/2012 03:42
Zakończyła się kolejna edycja prestiżowego festiwalu Reggae nad Wartą. Tym razem jamajskich brzmień można było słuchać przed dwa dni w murach odnowionego Amfiteatru. Miejskie Centrum Kultury postarało się, aby obsada była na takim poziomie, jaki przystał imprezie o takiej historii.

Reaktywowany w 2005 roku festiwal tym razem otworzył zespół Ferendżi, który zaprezentował słuchaczom muzykę z gatunków roots, rock i reggae. Rytmy były na początek bardzo spokojne. Publiczność została wyrwana pod scenę przez Bongostan, czyli mieszankę rock reggae i ska. W chórze tej kapeli mieliśmy gorzowski akcent. Energiczna muzyka zgromadziła część publiki, która ruszyła do żywiołowego tańca. Od tej pory zaczął się prawdziwy szał. Jako następni na scenie pojawili się Fat Burning Step, grający dubstep i dub. Po nich wystąpiła polska gwiazda wieczoru, znana chociażby z poznańskich eliminacji do tegorocznego Przystanku Woodstock, formacja Jafia Namuel. Wtedy można było usłyszeć najbardziej jamajskie nuty, zakorzenione głęboko w muzyce m. in. takich legend jak Bob Marley. Na zakończenie pierwszego dnia zagrał francuski band Obidaya z mocnym roots reggae, który z jeszcze większą siłą poniósł publikę pod scenę, zatrzymując swoimi dźwiękami w murach Amfiteatru.

Drugi dzień, podobnie jak pierwszy z charakterystycznym dla gorzowskiego MCK poślizgiem, zaczął się od razu żywo od Las Melinas, którzy zaprezentowali mieszankę ska i rock"n"rolla przeplatane utworami spokojniejszymi, kojarzącymi się z weselami. Sami artyści z humorem stwierdzili, że przyjechali do Gorzowa pomiędzy jednym weselem a drugim. Następnie, w odrobinę spokojniejszej tonacji, zagrał zespół Pangea w klasycznym składzie: sekcja rytmiczna, sekcja dęta, organy, gitary i trójka wokalistów, a do tego afro na głowie każdego z członków poza wokalistką. Już pod koniec ich występu dało się słyszeć spod sceny wołania "NDK!". Zgromadzeni pod sceną fani reggae nie mogli się doczekać występu Natural Dread Killaz, którzy wraz z Mesajah stworzyli świetne show, przypominając wiele klasycznych kawałków tej grupy, a także grając solowe kawałki Mesajah. Energia, która popłynęła z desek Amfiteatru rozniosła się po widowni z niesamowitym skutkiem, ściągając przed scenę całe tłumy. Później wystąpiła formacja Zebra, czyli połączenie dub"owej elektroniki z żywymi instrumentami, która była przedsmakiem gwiazd wieczoru. Po raz kolejny mury gorzowskiego centrum kultury zadrżały od śpiewu i krzyków, gdy na scenie pojawił się Abradab z zespołem. Założyciel formacji rapowej KALIBER 44 zaśpiewał takie znane kawałki, jak "Rapowe ziarno" czu "Miasto jest nasze". Na koniec również energiczne, ale akustycznie zagrali Natural Mystic, którzy tym koncertem pokazali się z innej strony, właśnie ze względu na akustyczne wykonanie swoich utworów.

Jeszcze na gorąco festiwal podsumowaliśmy wspólnie z kierownikiem Miejskiego Centrum Kultury, Rafałem Stećków. Na początku warto zaznaczyć, że tym razem impreza była biletowana, co z pewnością odbiło się frekwencji. Na 4 500 miejsc przewinęło się około połowy osób, które mogłyby zasiąść na widowni.
Na pewno chcielibyśmy, żeby zaczęło brakować biletów, ale to jest aż 4 500 miejsc. Niewielu artystów w Gorzowie nasyci amfiteatr przy imprezie biletowanej. Jakościowo jest lepiej niż w edycjach poprzednich, przynajmniej w ostatnich czterech latach. Odżywamy. Również nowy obiekt tchnął nowego ducha w ten festiwal, muzyków i publiczność. Ci, co byli przekażą na tyle dobre wieści znajomym, że ktoś będzie żałował, że nie przyszedł i w przyszłym roku spotkamy się w większym gronie. - komentował zarządca MCK. - To, co się wydarzyło, oceniam jako sukces. Było 600-800 osób na widowni, ale biletów poszło znacznie więcej. Publiczność się wymieniała na poszczególne składy. Świadczy to o tym, że urozmaicony line-up się sprawdził. Każdy za te 12 zł, czy 20 zł za karnet, wybrał dwóch czy trzech artystów, którzy go satysfakcjonowali w szczególny sposób. - dodał.

Wspominaliśmy już, że w odróżnieniu od lat poprzednich, tym razem Reggae nad Wartą było biletowane. Czy zdaniem kierownika MCK znacznie odbiło się to na frekwencji? Bardzo wiele osób można było zauważyć zaraz za murami Amfiteatru, gdzie korzystali z uroków picia różnych napojów w plenerze przy muzyce rodem z Jamajki, ale bez oglądania wydarzeń na scenie.
Myślę, że artyści szanują publiczność i odwrotnie. Jestem za biletowanymi imprezami. Różne są gusta, ale wiadomo, że imprezy młodzieżowe powinny być jak najtańsze. Będziemy się starać trzymać jak najniższy pułap, ale nie sądzę byśmy się wycofali. To jest Amfiteatr, impreza masowa. Ludzie, którzy kupują bilet przychodzą w jakimś celu i tworzą wspólnotę porozumienia. Nie ma przypadkowości osób. - wyjaśnia Stecków.

Nie mieliśmy okazji porozmawiać z członkami zespołów, któzy dawali z siebie wszystko na scenie. Zapytaliśmy więc pana Rafała Stećków, który rozmawiał z kapelami zaraz po występach o ich wrażeniach.
Są zauroczeni miejscem i możliwościami technicznymi, jakie ono oferuje. Amfiteatr oferuje też dużo lepszą jakość dźwięku, którą trudno uzyskać w otwartym plenerze. Jest to obiekt dedykowany wykonywaniu i słuchaniu muzyki i kapele mogą pokazywać swoje mistrzostwo i niuanse muzyczne. To było wszystko słychać. - powiedział na zakończenie kierownik Miejskiego Centrum Kultury w Gorzowie.

Historia Reggae nad Wartą jest już całkiem długa, bo z przerwami sięga już ćwierćwiecza. Festiwal miał lepsze i gorsze momenty, ale miejmy nadzieję, że z odnowionym obiektem, tak piękną bazą, ta impreza powróci do lat swej świetności, kiedy to była największym letnim festiwalem muzyki reggae w Polsce.

Autor: Marcin Malinowski

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo eGorzow.pl




Reklama
Wróć do