Bardzo ciekawa i wielkoduszna inicjatywa zawitała we wtorek do Gorzowa. Do miasta nad Wartą rowerem przyjechał Robert Ćwikliński, który obecnie jest w trakcie ogromnej wyprawy. Celem podróży jest pomoc dla fundacji charytatywnej.
- Jestem z Opola. Studiuję na Politechnice Opolskiej na Wydziale Wychowania Fizycznego i Fizjoterapii. Jestem członkiem Stowarzyszenia Sympatyków Odry Opole "Jedna Odra", pracownikiem i sportowcem amatorem - krótko opisał się główny bohater tej opowieści.
Robert Ćwikliński pod koniec lipca wyruszył w naprawdę długą drogę. Po co to wszystko i ile już za nim? - Przejechałem 750 kilometrów i przede mną jeszcze około dwóch tysięcy. Meta będzie w Zamościu. Zacząłem wyprawę 29 lipca, a chciałbym ją skończyć z końcem sierpnia. Wyznaczyłem sobie wczesniej trasę, jaką chciałem pokonać. Na początku miała ona około dwa tysiące kilometrów, ale z czasem dołączały kolejne kluby i ekipy kibicowskie, które dołączały do mnie na trasie. Przyjechałem z Chojnic przez Toruń, Bydgoszcz i Poznań w celu odebrania koszulek dwóch klubów sportowych. Najpierw była Stal, potem Stilon Gorzów. Koszulki zostały podpisane przez zawodników i zostaną zlicytowane, a dochód w pełni zasili kasę opolskiej Fundancji Dom (Fundacja Dom Rodzinnej Rehabilitacji Dzieci z Porażeniem Mózgowym - dop. red.). Za te pieniądze zostanie zakupiony bus, dzięki któremu dzieciaki chore na porażenie mózgowe będą mogły dojeżdżać na rehabilitację. Na początku miałem zbierać tylko na rehabilitację, ale fundacji uszkodził się bus i moja zbiórka ma być taką znaczącą cegiełką w zakupie nowego. Koszt nowego busa to 150 tysięcy złotych. Myślę, że około 25 tysięcy jestem w stanie uzbierać. To pierwsza tego typu akcja w Polsce - zdradził nam niesamowity rowerzysta.
Na Stadionie im. Edwarda Jancarza Roberta przywitali przedstawiciele Ultras Sonadores oraz Stowarzyszenia Kibiców "Stalowcy". - Działam prężnie w grupie US08, czyli Ultras Sonadores. Miło nam, że mogliśmy na naszym stadionie ugościć Roberta. Jesteśmy pod ogromnym wrażeniem tego, co robi. Pomoc dla dzieci, hospicjów i wszelka pomoc płynąca od kibiców dla kibiców jest czymś świetnym. To coś pięknego. Przeglądałem Facebooka i w zeszłym roku trafiłem na profil Roberta, gdzie ogłaszał, że będzie organizował taką wyprawę. Nie zastanawiając się, od razu napisałem do kumpli i stwierdziliśmy, że podejmiemy się zaproszenia Roberta do Gorzowa i przekazania skromnych gadżetów na licytację. Przekazaliśmy szalik, który już wiadomo, że trafi w dobre ręce, koszulkę, smycz, vlepki oraz długopis - przekazał 23-letni Wojtek.
Swoje fanty oddali również ludzie związani ze Stilonem Gorzów. Robert otrzymał zarówno białą koszulkę wyjazdową, jak i niebieską domową, w których grają gorzowscy piłkarze. - W grudniu dostaliśmy maila od organizatorów, że będzie taka wyprawa organizowana. Oczywiście poparliśmy ją i serdecznie powitaliśmy naszego gościa na stadionie. Tak, jak wszyscy, przekazaliśmy koszulkę klubową z podpisami zawodników. Nasi kibice dołożyli również drugą koszulkę, więc jest pełen komplet. Wszystko jest fajnie, jak akcja ma szczytny cel, a tak jest w tym przypadku. Wiele chorych osób na tym skorzysta. Chwała koledze, który się tego podjął i tyle kilometrów ma w nogach, a jeszcze wiele przed nim. Trzeba mieć charakter. Kibice ogólnie są znani z tego, że biorą udział w różnych akcjach charytatywnych i mocno się w to angażują. Mało się o tym mówi w mediach, a potrafią się zmobilizować i niejedną akcję przeprowadzić pierwszorzędnie - powiedział Mariusz Stanisławski, prezes KS Stilon Gorzów.
Rowerzyście mocno we znaki daje się upał, jednak nie poddaje się i jedzie dalej. Nie brakuje też wsparcia na trasie. Z Poznania Robert wyjechał wraz z kibicem Lecha Poznań, by później przejął go jeden z gorzowskich fanów sportu. - Kibice przywitali mnie bardzo serdecznie. Mówi się, że kibice to bandyci, ale to błąd. Oni pokazują właśnie klasę i kiedy chodzi o dzieci, to jesteśmy ponad podziałami - zauważył. Nie zabrakło też porównań do Tour de Pologne. - Zrobiłem w środę 150 kilometrów, ale miałem trochę więcej obciążenia. Rower z ekwipunkiem waży 70 kg. Kolarze z Tour de Pologne chyba nie zmęczyli się tak bardzo, jak ja (śmiech) - dodał.
Taka wyprawa nie mogła się jednak rozpocząć ot tak. Potrzebne były liczne przygotowania. - Cały czas coś trenuję. Przed wyprawą był crossfit, żeby zwiększyć wydolność, moc i siłę mięśni, ale jest też bieganie, basen. Rekreacyjnie gram w piłkę - przyznał Robert Ćwikliński.
Ponad dwa tysiące kilometrów rowerem to wręcz mordercza wyprawa. Wiele zależy też od pomocy innych i pogody. Niezwykle ważna w tym wszystkim okazała się jednak motywacja. Skąd wziął się pomysł na taką akcję? - Mój brat wcześniej przepłynął Wisłę kajakiem dla opolskiego hospicjum. Byłem takim menedżerem i nadzorowałem jego wyprawę, bo na rzece nie miał zasięgu ani internetu, więc wysyłał mi SMS-y z krótką relacją. Wcześniej zabrał mnie do hospicjum i pokazał mi jego strukturę. Wyjaśnił mi, że na wejściu będzie taka wielka świeca i płomień oznaczać będzie spokój wśród pacjentów, a jego brak to, że ktoś odszedł. Kiedy wchodziliśmy, to ten płomień był, ale kiedy opuszczaliśmy hospicjum to już nie. W czasie, gdy jedliśmy ciasto i piliśmy kawę, ktoś umarł. To taki moment, który daje człowiekowi do myślenia, a mnie wepchnął na rower - zakończył nieustraszony podróżnik.
Akcja Roberta Ćwiklińskiego odbiła się szerokim echem głównie wśród ruchów kibicowskich. Każdy może jednak wesprzeć akcję, dokonując wpłaty.
Ważne linki: Wpłaty: www.siepomaga.pl/r/kibicowskawyprawa2
Blog Roberta: robertowisko.pl/
Facebook: Kibicowska wyprawa rowerem przez Polskę
Komentarze opinie