Amfiteatr w kolorach Jamajki. Za nami Festiwal Reggae nad Wartą
egorzow.pl - Marcin
27/07/2014 12:42
Kolejny festiwal Reggae nad Wartą. Było głośno, śpiewająco i dość różnorodnie. W ciągu dwóch dni na deskach gorzowskiego Amfiteatru zaprezentowało się osiem zespołów, głównie z jamajskiego nurtu muzycznego, ale były też odstępstwa.
Już pierwszego dnia muzycznego święta uwagę przykuwał fakt, że wszystko odbywało się w Amfiteatrze. Nagłośnienie było niemal perfekcyjne, a akustyka pozwalała odczuć każdy dźwięk na własnej skórze. Można się było o tym przekonać już podczas otwierającego festiwal występu zespółu The Synki. Wokalistkę Magdalenę Czupak w każdym zakątku słychać było głośno i wyraźnie. Ta ekipa zaserwowała pozytywną i całkiem mocną dawkę muzycznego szaleństwa.
Nieco spokojniej było później podczas występu Jafia Namuel, który po 20 latach powrócił na Reggae nad Wartą. Inspirowany Bobem Marleyem zespół zaprezentował reggae u korzeni, czym z pewnością zaplusowali u publiki oddanej jamajskiej muzyce prosto ze źródła.
Ciekawym pomysłem organizatorów było sprowadzenie Słomy wraz z dwójką synów, formacją D"Roots Brothers. Specjalizujący się bębnach Jerzy Słomiński pokazał kolejne oblicze reggae, kładąc nacisk na przekaz i rytm. Gdy do tego dołączył Jacek Kleyff z pewnością wielu było w szoku, gdy nie już tak młody człowiek zaprezentował głos, jakiego nie powstydziłby się młody rockman. Wspaniały chill-out przed bombą wieczoru.
Na koniec pierwszego dnia zagrał energetyczny Jamal. Niestety, gwiazda wieczoru nie była zbyt zadowolona. Jedynym mankamentem festiwalu był nieco gorszy drugi mikrofon, który gorzej było słychać także drugiego dnia. Do tego "Miodu" narzekał na brak odsłuchu i mimo usilnych próśb fanów nie pojawił się "bisie". W czasie swojego koncertu energia płynąca ze sceny była jednak ogromna.
W sobotę można było wrócić pod scenę i wprowadzić się w festiwalowy nastrój dzięki zespołowi Roots Rockets, który zaprezentował mieszankę reggae z domieszką bluesa, inspirowanego lirycznymi tekstami, śpiewanymi przez charyzmatycznego Beniamina Sobańca.
Niewątpliwe dla wielu najlepsze nadeszło jednak nieco później. Występ Bethel przejdzie do annałów festiwalu. Goście z Adrychowa z pewnością zgarnęliby nagrodę za najlepsze show na i pod sceną, jeśli takowa byłaby przyznawana. Porwali publikę do energetycznego tańca i wspólnego śpiewu, zapraszając trójkę szczęśliwców na scenę, by zaprezentować specjalne kroki. Sceniczność i kontakt z widzami tej grupy były po prostu niesamowite. Nie mogło więc dziwić, że słuchacze chcieli. Jak sami artyści przyznawali: "dopiero się rozkręcali", ale organizatorzy musieli się trzymać harmonogramu. Zespołowi pozwolono wrócić jeszcze na jeden bis, co spotkało się z żywiołową reakcją publiczności.
Nie mniej osób pod sceną zgromadził Kaliber 44. Legenda tej formacji zrobiła swoje i choć Joka i spółka nie do końca wpisywali się w nurt reggae to publika była zachwycona i razem śpiewała piosenki legendarne i te nowsze. K44 reaktywowany był ledwie rok temu i teraz w przygotowaniu jest czwarta płyta zespołu. Ostatnią wydali 14 lat temu.
Na zakończenie festiwalu zagrał gość zagraniczny, czyli Ghetto Priest wraz z polską formacją Positive Thursdays In Dub. Ponownie zagościły korzenie reggae, ale nieco w innym wydaniu niż to marleyowskie. Ponadto zaprezentowano również kawałki bliższe Jamalowi, czyli dancehall.
Warto jeszcze wspomnieć o nowej atrakcji, mianowicie ustawionej poza murami Amfiteatru scenie soundsystemowej, gdzie DJ puszczał muzykę reggae. Tę popularną, ale także i tę mniej. Wiele osób i tam znalazło swoje miejsce.
Miejskie Centrum Kultury zgodnie z zapowiedzią zebrało naprawdę ciekawy program. Uwagę zwraca tu różnorodność. Czy nie była ona jednak zbyt duża? Reggae nad Wartą w tym roku nieco odbiegało od jamajskich brzmień, ale legenda K44 zrobiła swoje i przyciągnęła wiele osób. Pomysł z graniem w Amfiteatrze był strzałem w dziesiątkę, bo odbiór był naprawdę znakomity, niezależnie od tego, czy było się pod sceną, czy spokojnie siedziało w dalszych rzędach. Szkoda tego drobnego zgrzytu sprzętowego przy okazji koncertu Jamala. Boli też fakt, że RnW wciąż próbuje odzyskać dawny blask, bo na razie nie ściąga aż tak wielu ludzi, jakby tego było można oczekiwać po największym festiwalu reggae w tej części Polski. MCK idzie jednak w całkiem dobrym kierunku i już wkrótce może się to zmienić.
Komentarze opinie